Poranek
budzi mnie ciepłymi promieniami słońca. Przeciągam się leniwie
na łóżku i szybko dochodzi do mnie, że muszę sprawdzić pocztę.
Owa poczta, wita mnie z samego rana gorzkim rozczarowaniem – 0
wiadomości w skrzynce odbiorczej. Grymaszę sama do siebie przez
chwilę. Trudno.. nie dam sobie zepsuć kolejnego dnia. Kiedy
odsłaniam żaluzje i zasłony, moim oczom ukazuje się
nieskazitelnie błękitne niebo. Świat tonie w powodzi ognistego
słońca. Wychodzę na balkon i rozglądam się na pełne
życia ulice Buenos. Dookoła wznoszą się piękne drzewa i kwiaty
zasadzone jeszcze przez mojego dziadka. Z oddali, za starannie
przystrzyżonymi żywopłotami tłoczą się ludzie, samochody
wściekle pędzą w wyznaczonych kierunkach. Dziwnie się tak
obserwuje, nie wiedząc dokąd ci wszyscy ludzie tak gnają, podczas
gdy ja mam nadmiar, tak cennego dla nich czasu. Godzina 7:30.
Do głowy wpada mi doskonały pomysł. Zrobię to, co zawsze
pomaga mi w rozładowaniu złej energii. Wskakuję w strój do
joggingu, związuję włosy i zakładam na uszy słuchawki. Włączam
play i do mych uszu trafia niebanalny głos Adama Lamberta, który
śpiewa mi „Ghost Town”. Wychodzę na ulicę i zaczynam
biec. Nie oglądam się na nic. Pędzę przed siebie, wsłuchując
się w melodię. Nie wiem nawet dokąd zmierzam. Skręcam w lewo i
trafiam do jakiejś alejki. Później znowu skręcam, tym razem w
prawo. Dobiegam do deptaku położonego przy plaży. Biegnę wzdłuż
niego, podziwiając piękny widok morza. W tafli wody odbijają się
promyki słońca, rażąc przy tym w oczy. Skręcam na plażę i już
zaraz gnam po piasku, wzdłuż brzegu morza. Bajeczny widok, poranne
słońce, muzyka i ruch – to wszystko sprawia, że od razu czuję
się lepiej. Po około 50 minutach, postanawiam wstąpić do
kawiarni, którą właśnie mijam.
- Poproszę dużą
latte, z beztłuszczowym mlekiem.
-
Już się robi – jasnowłosy chłopak posyła mi
promienny uśmiech. Obserwuję jego pracę.
- Proszę bardzo,
to będzie..
-
Dzięki wielkie – podaję mu banknot, zostawiając spory
napiwek. Biorę kubek z kawą i kieruję się do wyjścia.
- Dziękuję!
Smacznego! Miłego dnia! -
krzyczy za mną. Odwracam się i znów raczy mnie swoim uśmiechem.
Miło tak z samego rana spotkać pozytywnego człowieka.
Wszystko wydaje się być mniej skomplikowane. Siadam
na schodkach jednej z drewnianych budek ratowniczych. Sączę ciepłą,
słodko smakującą kawę, wsłuchując się w słowa następnej
piosenki - „Pieces” by
Jessie Ware. Fragment „But you ought to know, I
was lost when I had found you”
wydaje się być najistotniejszy. Jestem zagubiona. W samej
sobie. Rozbita na kawałki.. i właśnie wtedy, spotykam Ciebie.
Zdejmuję szorty i wykładam się
na schodach. Daję dotrzeć promieniom słońca do wszystkich części
mnie. W słuchawkach,
ponętnie nuci Justin Timberlake - „FutureSex-LoveSound”.
Kołyszę ciałem w rytm muzyki.
W jakimś momencie odczuwam
na sobie lekki chłód. Nie trwa to jednak dłużej, niż 2 sekundy,
więc nawet nie otwieram oczu. Po
chwili, to uczucie się powtarza, dlatego też otwieram oczy.
Pierwsze, co do mnie dochodzi, to cień, który przesłania mi
słońce, i wciąż odczuwalny związany z nim chłód. Przekręcam
głowię i uświadamiam sobie, że ktoś nade mną stoi. Mrugam
kilkakrotnie, bo słońce wcale nie pomaga mi w dostrzeżeniu twarzy.
Chwilę trwa, zanim udaje mi się skupić wzrok na kimś, kto nade
mną wisi.
- Mamy
nową ratowniczkę w ekipie? -
uwalniam uszy i słyszę nad sobą głos jakiegoś chłopaka, który
wdzięczy się, pewny siebie.
Gramolę się rozpaczliwie do
pozycji siedzącej i wdziewam na siebie szorty.
- Yyy,
przepraszam. Nie wiedziałam, że tutaj nie wolno wchodzić
– odpowiadam zmieszana. Dostrzegam drugiego chłopaka.
- Nic nie
szkodzi. Myśleliśmy, że nam przydzielono małą
syrenkę do pomocy – śmieje
się drugi z nich. Zażenowana całą zaistniałą sytuacją, stać
mnie jedynie na cichy chichot.
- Jestem Alex, a
to jest Bruno – chłopcy
podają mi po kolei dłonie.
- Monika, miło
mi.
- Zawsze opalasz
się o tak wczesnych porach?
- Nie. Właściwie,
to biegałam i zrobiłam sobie przerwę na kawę.
- Mieszkasz
tutaj, czy jesteś na wakacjach? Bo Twoje imię wskazuje na
cudzoziemkę - pyta ciemny
blondyn, który przedstawił
się, jako Alex.
- Jestem z
Polski. Przeprowadziłam się dwa miesiące temu. Będę tutaj
studiować.
- Ooo Polka,
ulalaa i do tego gorąca studentka
– drugi z nich cmoka z
podziwem – A co
takiego będziesz studiować?
- Chłopaki, do
roboty! Rozkładać boje! -
odwracam głowę w stronę, skąd dochodzą krzyki. Mężczyzna w
średnim wieku zmierza ku nam
żwawym krokiem. Nowo poznani
stają prawie, że na baczność.
- Wybacz, praca
wzywa. Może wpadniesz kiedyś na imprezę studencką? Tam są
organizowane, w każdą środę i piątek
– Alex pokazuje mi znajdujący się w oddali ciemnoniebieski
budynek.
- Wpadnij
koniecznie, poznamy się bliżej, pobawimy
– rzuca wesoło Bruno. Moją uwagę przykuwa jego uroda. Ma
kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Rzadko spotykane połączenie.
- Jasne, na pewno
kiedyś wpadnę.
Droga
do domu mija mi na rozmyślaniu o nowo poznanych osobach.
Zdecydowanie mogę to stwierdzić
– mój sposób poznawania tutejszych ludzi, jest co najmniej
dziwaczny. W domu cisza, jak
makiem zasiał. Chłopcy jeszcze smacznie śpią. Biorę szybki
prysznic, ścielę łóżko, robię delikatny makijaż. Ubranie,
ugh. Wkładam dobrze dopasowaną,
pistacjową sukienkę na ramiączkach. Na
śniadanie - szybkie musli. W telewizji leci „Big Bang
Theory”. Uwielbiam postać
Sheldona, który jest takim dziwakiem, że aż słodziakiem.
- Dzień
dobry siostrzyczko – brat
mości się koło mnie na sofie i daje cmoka w policzek.
- A dobry,
dziękuję – uśmiecham się
szeroko.
- Ktoś tutaj ma
dobry humorek od rana –
przeciąga się, mrucząc.
- A mam,
dziękuję.
- Wydarzyło się
coś, o czym powinienem wiedzieć?
- pyta podejrzliwie.
- Nie. Stety i
niestety. Stwierdziłam, że nie będę się dzisiaj denerwować.
Zobaczymy, na ile spokoju wystarczy mi siły.
- Pomogę, ile
będę w stanie – chłopak
wykłada się na kanapie, kładąc mi głowę na kolanach – Ammmm!
- krzyczy, otwierając przy tym buzię, jak małe dziecko. W
dzieciństwie zawsze dzieliliśmy się wszystkim. To
szczegół, że po takiej zabawie w karmienie, cała kuchnia, czy też
inne pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, wyglądało jak po
wojnie, gdzie jedzenie miałoby służyć, jako amunicja.
- Jorge się
odezwał?
- Nie, jeszcze
nie. Ale nie tracę nadziei.
- Słusznie.
Jedziesz ze mną dzisiaj odwieźć na lotnisko Mechi?
- Pewnie! Z
chęcią.
Federico
wyprowadził z garażu swoje ulubione autko. Nie minęła chwila, a
już sunęliśmy drogami Buenos po naszą uroczą blondynkę. W radiu
wdzięczył się właśnie Adam Levine, śpiewając piosenkę „This
Love” wraz ze swoim zespołem.
-
Czujesz, że Mechi, to ta jedyna? - pytam nagle brata.
- Powiem Ci, że
chyba nie wyobrażam sobie życia bez niej. Chcę, żeby została
jego częścią, już na zawsze.
Brat
wywołał tymi słowami uśmiech na mej twarzy. Jak mogłoby być
inaczej? Cieszę się, że znalazł swoją drugą połowę.
Czy nie o to chodzi w naszym ulotnym życiu? Z refleksyjnego
świata sprowadza mnie na ziemię pytaniem, które uświadamia mi
pewną rzecz.
- Nie miałaś
tak z Tommym?
Niegdyś byłabym
pewna swych uczuć. Tak właśnie było. On był moją połówką.
Teraz, coraz dobitniej zdaję sobie sprawę z tego, że może nią
był, ale na pewno już nie jest. Czy ludzie zmieniają się sami z
siebie? Czy to my wpływając na nich w pozytywny, bądź negatywny
sposób zmuszamy ich do tego?
- Mała?
- Co? Aaa tak,
pytanie. Wybacz, zamyśliłam się. Może i tak miałam, ale teraz
wiem, że to było tylko złudzenie, wiesz? Coraz bardziej wydaje mi
się, że nie do końca znałam Tommiego..
- O czym tak
myślałaś?
-
O niczym ważnym. Oooo, lubię tą piosenkę, dawaj głośniej!
- próbuję zmienić temat, co doskonale mi się udaje, bo już za
chwilkę razem z bratem śpiewamy na cały głos („Want To Want
Me” by Jason Derulo), wydurniając się przy tym, jak to zawsze
my.
W
momencie, w którym podjeżdżamy po Mechi, dziewczyna stoi już przy
bramie z bagażami. Zgrabnie odsłonięte w krótkiej spódniczce
nogi, rzucają się z daleka w oczy. Blondynka szeroko uśmiecha się
na widok auta i macha nam radośnie.
-
Cześć Misiu – całuje Federico – Cześć Mała –
przytula mnie mocno – Moi rodzice już pojechali, bo mięli
wstąpić do sklepu. To co, jedziemy?
-
Odezwał się Jorge? - pyta Mechi, kiedy kierujemy się już w
stronę lotniska.
- Nie. Jeszcze
nie.
-
Na pewno się odezwie niebawem. Zobaczysz – próbuje mnie
pocieszać. Wcale nie jestem tego taka pewna, jak chociażby
jeszcze dwie godziny temu. Myślę nad tym przez chwilę,
wbijając wzrok w oddalone morze.
-
Ale jakby co, to wiesz, że zawsze w każdej chwili możesz do mnie
dzwonić. Jeśli będziesz czuła potrzebę wygadania, to śmiało! -
posyła mi swój uroczy uśmiech. Jestem jej wdzięczna za otwartość,
którą mnie obdarza.
Na
lotnisku masa przepychających się w każdą stronę ludzi, nie
działa najlepiej na naszą trójkę.
-
Nienawidzę lotnisk! - warczy blondynka, którą pierwszy raz
odkąd poznałam, widzę zirytowaną.
-
Będę tęsknił Kochanie. Wybaw się, poszalej, tylko bez
przesady – Federico przyciąga ją do siebie – Żeby
żadnemu Brazylijczykowi nie przyszło do głowy dotykać mojej
Bogini!
Para
mizdrzy się do siebie, jeszcze długą chwilę. Przyglądam im się
z uciechą. Kiedy mój brat jest szczęśliwy, to i ja jestem.
-
Dzwoń, kiedy tylko chcesz! - ściskamy się mocno.
Dziewczyna
macha na pożegnanie, wjeżdżając po ruchomych schodach na odprawę
i już za chwilę znika za tłumem ludzi. Obejmujemy się z bratem i
wracamy w ciszy do auta. Poranny jogging jednak dał mi w kość, bo
całą drogę do domu przesypiam, jak małe dziecko.
Cudeńko!
OdpowiedzUsuńCzemu Jorge się nie odzywa?! :(
Bo się na niego fochnę chociaż nie chcę xD
Ta... Ja tu komentuję, a rozdział na mojego bloga nawet nie zaczęty xD
Mechi wyjeżdża :o
Uuu.... Fede ma swoją Boginię ^^
Jeszcze raz super rozdział i zapraszam do mnie na jutrzejszy rozdział ^^ ( tak wiem to zdanie jest dziwnie skonstruowane xD)
Pozdrawiam,
Buziaki,
Daria xoxo
No czekamy na nowość! :) :*
UsuńWitaj kochana :*
OdpowiedzUsuńJuż przed rozpoczęciem tego komentarza, czuje, że nie będzie takim na jaki zasługujesz. Pisanie ostatnimi czasy, przychodzi mi z trudnością. Może nie będzie, aż tak źle. Za dużo piszę o sobie, a przecież jestem tu po to, aby skomentować to cudeńko.
Ja jak zawsze jestem, kompletnie zachwycona :*
Ale może za dużo tych pochwał? Czas się do czegoś przyczepić?
Oczywiście, że nie. Wszystko jest idealnie dopracowane :* Widać, że pisząc, czujesz się jak ryba w wodzie. Nie pozostaje nic, jak tylko się zachwycać :D
Jorge nadal milczy. Może potrzebuje trochę czasu, aby emocje opadły. Nie rozumiem, dlaczego tak się obraził. On i Monika znają się zaledwie kilka dni... Niczego sobie nie obiecali, ale przecież mówili o tym co czują, gdy są blisko siebie. Naprawdę myśli, że Monika jest taką dziewczyną, która mówi jedno, a robi drugie. To Tommy się do niej kleił, ona za dużo wypiła. Gdyby mu tak zależało, to by nie wyszedł. Zawsze mógł ich od siebie odciągnąć, hyhy :D
Oo Monika ogląda "Teorie wielkiego podrywu", czyżby fanka seriali comedy central? xD
Poranny jogging, zawsze dobry na oczyszczenie umysłu i odprężenie. Jeszcze wokół piękne widoki. Doskonale to wszystko opisałaś. Oczami wyobraźni, widziałam słoneczne Buenos Aires.
Fede i Mechi. Kochane słodziaki. Przynajmniej oni są szczęśliwi i na zabój w sobie zakochani :)
Czekam na kolejny rozdział ♥
Weny życzę!
Całuje,
Rachel ;*
Dziękuję kochana! ♥ naprawdę, aż dech mi zapiera, jak widzę od Ciebie komentarz. Zawsze tak bardzo mnie motywujesz. Nie zdajesz sobie naprawdę sprawy z tego, jak duży wpływ masz na moje opowiadanie. Co co comedy central - zgadza się :D wieeelką fanką :) na wątek z Jorge zaplanowałam coś dziwnego haha :D ale to zobaczysz ;) całuję! :* ♥
Usuń